jedenaście
najczęściej spotykam cię na wilgotnej trawie, parującej jeszcze
krwią młodszego brata. spijasz mgłę, po której wspinał się do nieba.
liczysz upuszczone pod brony kamyki. jeśli znajdę dziesięć,
wyjdzie mi naprzeciw. i znów dosiądziemy srebrnego rumaka.
jeszcze nie istnieję, więc nie możesz poczuć mojej przytulonej
do łopianów twarzy. moich wrastających w posokę warkoczy.
najczęściej spotykasz mnie na szpitalnym łóżku. liczę
dziury w suficie, migotania lampy. nie potrafisz dotknąć,
a ja już rozumiem nieudolność palców, od lat zaciśniętych
na pilotce brata. zagra z tobą w ciupy, kiedy wszyscy zasną.
Etykiety: Wiersze
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna